Wprost niewiarygodna historia dowódcy włoskiego liniowca turystycznego Costa Concordia. Nieszczęśliwe wypadki komunikacyjne się zdarzają. Przy współczesnych możliwościach technicznych najczęściej są one spowodowane tzw. czynnikiem ludzkim. Jednak gdy dowódca z właściwym przygotowaniem zawodowym, z dużym doświadczeniem, autorytetem, odpowiedzialny za ponad 4 tys. osób z pośród pasażerów i załogi swojego statku, w krytycznym momencie morskiej tragedii pozostawia ich swojemu losowi i ucieka, budzi zdziwienie, a wręcz niedowierzanie. Akcja ratunkowa, została utrudniona w znacznym stopniu nie tylko z czysto "technicznych" przyczyn ale także i tych psychologicznych, zwiekszając strach, szok i panikę, które niewątpliwie pojawiają sie w takich sytuacjach.
Jak wynika z relacji świadków i nagranych rozmów telefonicznych dowódca początkowo zatajał powagę sytuacji, nie nadał sygnału SOS, a następnie po kryjomu opuścił pokład statku, udał się do portu, początkowo twierdząc że z bezpiecznego miejsca lepiej bedzie dowodzić akcją ratunkową, jednak następnie odjechał taksówką w nieznanym kierunku. Nie reagował na proźby, a wręcz rozkazy wydawane przez oficera dyżurnego kapitanatu, które dotyczyły jego natychmiastowego powrotu na pokład statku w celu koordynowania akcji ratunkowej. Tak więc na pokładzie tonącego wraku, zapanował zupełny strach i chaos, a pasażerom pomagali, jak umieli, kucharze i kelnerzy pokładowi.
Czy ta niedawna tragedia morska nie przypomina w znacznym stopniu tej dawnej, polskiej tragedii narodowej z 1939 roku ? Kiedy to armia i naród broniący się przeciwko dwóm agresorom zostali opuszczeni przez Naczelnego Wodza.
Komentarze